czwartek, 1 maja 2014

Skromne życie ludów pustyni.

Sześć zwierzątek plus dzika koza.

W samym sercu dzikiej pustyni Negev.

Pobyt w tym niegościnnym i morderczo gorącym miejscu, a dokładniej samo południe (strzeżcie się, bladoskórzy), stanowi wspaniałą okazję do cichej i lekko biernej obserwacji miejscowej... fauny. A okazuje się, że źwierzątka i tutaj, na krawędzi spalonego słońcem krateru Ramon, potrafią sobie żyć.

Pierwszym spotkaniem uraczyły nas wróbelki. Są najodważniejsze, dzielnie szukają okruszków (motherfucking breadcrumps) pośród ludzkich siedzib, przysiadając na stolikach i krzesłach. Raczą się również wodą z basenu.



Kolejnym specimenem (że tak powiem, osobnikiem spotkanym) są takie oto ładne gołąbki (Gołąb senegalski, Spilopelia segenaliensis). Gołąbki są nieco mniejsze niż nasze miejskie paszczury (Gołąb skalny); posiadają jasno-miedziane upierzenie, połyskujące metaliczną zielenią na gardle. W ogonku mają białe piórka. Udało mi się nawet przeprowadzić wywiad z jednym z nich, ochoczo opowiadał mi cienkim głosikiem, że "gu-grruu!". Gołąbki również przychodzą do basenowego wodopoju. Prezentują tutaj swoją unikatową w świecie ptaków umiejętność zasysania wody to żołądka bez konieczności podnoszenia dzioba wysoko.




Ostatnim ptaszkiem jest ten spryciarz we fraku. Czarne upierzenie kontrastuje mocno z białą "czapeczką" i białym ogonem. Nie jest niestety rozmowny, a wręcz unika kontaktu z ludźmi. Myślę jednak, że musi się do nas przyzwyczaić, mieszkanie w hotelu wymaga bliskości człowieka. W polskiej Wikipedii czytamy, że ptaszki te budują swoje gniazda w bardzo ciekawy sposób: zaczynają od "fundamentu" z małych wapiennych kamyków, które układają w cieniu dużego głazu. Na tak ułożonym kopczyku wiją gniazdko z małych patyczków. Dzięki takiej konstrukcji w nocy między kamyczkami zatrzymuje się rosa, która odparowując w ciągu dnia, ochładza leżące w gnieździe jajeczka. Kurczaczki się nie gotują!



Zupełnie inną grupę gości stanowią owady. Udało mi się sfotografować trzy różne gatunki: czerwoną ważkę, szarańczaka oraz trudną dla mnie do zidentyfikowania "mrówko-pszczołę". Ważka ma tendencje w ciągu dnia do wypinania odwłoka - pewnie w celu oddalenia go od odbitego od ziemi ciepła. Po zachodzie słońca siada już normalnie, z tyłeczkiem blisko podłogi. Szarańczakowatego (Acrididae) można odróżnić od pasikonika (Tettigonidae) po krótkich czułkach - obydwie rodziny należą do rzędu owadów prostoskrzydłych (Orthoptera). 




Co ciekawe, ostatnie zwierzątko (dla mnie) może być mrówko-pszczołą, ponieważ i mrówki i pszczoły to błonkoskrzydłe - mrówki również miewają skrzydła, ale tylko sezonowo i niektóre osobniki, na przykład samce. 

Największym i najzabawniejszym turystą są dzikie kozy (Ibex sp., kozica górska), które przechadzają się przez podwórze hotelowe, podjadając resztki rosnących tu sadzonek. Wyglądają sympatycznie, aczkolwiek obsługa hotelowa przypomina, żeby nie zostawiać niczego na noc na tarasie...



Źródła i więcej czytania:
Gołąb senegalski: http://en.wikipedia.org/wiki/Laughing_Dove
Białorzytka saharyjska: http://pl.wikipedia.org/wiki/Bia%C5%82orzytka_saharyjska
Ol rajts tu fotos rizerwd baj autorka. Zdjęcie mrówkopszczoły należy do Viridisa.

czwartek, 10 kwietnia 2014

Drony i biedrony

Pytanie na pierwszy tydzień wiosny: ile biedronek żyje w Polsce?

Oczywiście nie pytam ilu dokładnie biedronkowych osobników żyje, bo na pewno jest ich więcej niż wszystkich malkontentów w Polsce. W końcu owady to najliczniejsza (pod względem ilości gatunków) grupa zwierząt na ziemi!

A teraz, wracając do biedronki.

Biedronkowate należą do rodzina (familia) chrząszczy (czyli rzędu - ordo) o charakterystycznym, zaokrąglonym, zwartym ciele.

Ciało to dzieli się na trzy części (tagmy): głowę, tułów i odwłok, co niezaprzeczalnie dowodzi, że biedronki są owadami (classis: insecta).

Biedronki to mordercze drapieżniki, uwielbiane przez mrocznych ogrodników i rolników... no może nie mrocznych, ale ogólnie są lubiane. Ich dzieciaczki, czyli larwy, są ruchliwymi drapieżcami pożerającymi mszyce - a mszyce potrafią być straszliwą plagą w ogrodzie/szklarni. Biedronki są zatem biologicznym narzędziem walki z pasożytami roślin.

Pytanie drugie: czym są stonki? Bo przecież to taka biedronka, nieprawdaż?

Nie.

Stonka to zupełnie inna bajka.

Stonki są również chrząszczami (mają jedne skrzydełka w formie twardej pokrywy, a pod nimi drugie skrzydełka do latania), ale żywi się wyłącznie ziemniakami.

Pożera je w całości.

Dorosłe stonki zjadają łodygi i liście. Ze złożonych w ich cieniu jaj wylęgają się larwy, które w swojej żarłoczności mogą zupełnie pozbawić roślinę liści!

Poza tym: biedronki zawsze mają kropki, a stonki mają paski. Zatem drobny żuczek, żółty z czarnymi plamami na pokrywach to prawdopodobnie biedronka mączniakówka, ale żółty żuczek w paski to zawsze będzie stonka.

Więcej o żuczkach:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Biedronkowate
http://pl.wikipedia.org/wiki/Stonka_ziemniaczana
http://pl.wikipedia.org/wiki/Biedronka_mączniakówka

Poza tym polecam bardzo ładny album:
Grabowski, Jaskuła, Pabis, Ilustrowana encyklopedia owadów i pajęczaków Polski, Carta Blanca

sobota, 15 marca 2014

Wrony, kruki i gawrony.

Dzisiaj może żadnej rewelacji naukowej nie będzie, lecz podzielę się drobnym odkryciem własnym z zakresu ornitologii.
Jak w temacie: wrona, kruk, gawron - jak je odróżnić? Kruka prosto odróżnić, ale w mieście moim wielkim żyją trzy duże wronowate stworzenia i jak się okazuje, do tej pory nazywałam je niepoprawnie.

Kruka w Warszawie nie uświadczysz. Wedle mojej wiedzy i generalnie najprawdopodobniej. Cokolwiek krukowatego widzisz, i jest większe od gołębia, mniejsze od kury a jesteś na placu Defilad: to na pewno nie kruk. To potężne i bardzo rzadko w Polsce spotykane ptaki. Naśladują dźwięki otoczenia, mogą nadawać sobie dźwiękowe "imiona" i nawoływać się nimi. Żyją w parach, monogamiści na całe życie. Kruki są na prawdę DUŻE: mogą ważyć 1,5 kg, a skrzydła mają średnią rozpiętość ponad pół metra. Są całe czarne, a gdy kraczą (lub, cytując wikipedię, robią "grog", "krrr", "kruk kruk kraak") stroszą pokaźne pióra na gardle. 


Następny przystanek: wrony. Na naszej szerokości geograficznej i w naszym klimacie spotykamy dwa gatunki wron: wronę siwą i czarnowrona. Mają podobne upodobania, siedliska, zwyczaje, mogą się krzyżować, dając płodne potomstwo, lecz mimo to zaliczono je do dwóch odrębnych gatunków. W Warszawie obserwuję wrony siwe. Ptaki większe od gołębia, o czarnej głowie i skrzydłach i szarym brzuchu. Są drapieżnikami: jedzą stawonogi, pędraki, gąsienice, nie pogardzą jajami innych ptaków, drobnymi gryzoniami i gadami. Miastowe wrony nauczyły się również grzebać w śmieciach i tam znajdować smaczne kąski. Czarnowrona chyba jeszcze nie zaobserwowałam w Warszawie. Różni się tylko jednolitym, czarnym umaszczeniem. Podobno pióra w słońcu błyszczą na zielono.
 

Na sam koniec zostawiłam gawrona. Gawrony są podobne do czarnowronów - różnią się nieznacznie: po pierwsze metalicznym, fioletowym połyskiem piór. Po drugie: łysym, pozbawionym piór przy nasadzie dziobem. Po trzecie: w przeciwieństwie do wron mają czarną skórę nóg. Gawrony najczęściej spacerują po trawnikach w parkach, przegrzebując dziobami ściółkę w poszukiwaniu owadów i ich larw. Także przy oraniu pola można zaobserwować stado tych ptaków, korzystające ze świeżo wywróconej ziemi, posilające się licznymi larwami owadów.


To tyle na dzisiaj: zrobiłam to też dla samej siebie, aby raz na zawsze zapamiętać, jak nazywają się ptaki, które lubię obserwować. Dzisiaj jest "marcowo-garncowa" pogoda, więc nagłe porywy wiatru miotają drzewami za oknem. Mój blok z blokiem naprzeciwko tworzą dosyć wąski korytarz aerodynamiczny i zawsze w nim wieje w tę samą stronę. Dzisiaj patrzyłam jak wrony próbowały sobie z tym wiatrem radzić. Szło im całkiem nieźle, ale jak tylko któraś ustawiła się kuprem pod wiatr, to ten "podwiewał jej sukienkę", a wrona prawie spadała z gałęzi. Za to cała reszta, stojąca dziobem do wiatru, wyglądała całkiem dumnie. Przylizane piórka dodawały im powagi, wyglądały jakby w ten sposób udawały sobie, że latają (siedząc na gałęzi). Wrzucam jeszcze kilka swoich zdjęć tych ptaszorów:




Żródła sosów:
Zdjęcia pochodzą z zasobów wikipedii. Można poczytać sobie więcej o:

niedziela, 9 marca 2014

Czy na prawdę kochamy nasze pieski tak, jak trzeba?

Od już trzech lat interesuję się dobrobytem zwierzaków, głównie psów i kotów. Zastanawiałam się często i intensywnie, czy zapewniam swoim zwierzakom to, co powinnam i czy są w takim stanie szczęśliwe.

Tylko jak to ocenić? Skąd wiedzieć, że zwierzątko trzymamy w dobrostanie? Co to miałoby znaczyć? Czym się kierować?

Uczestniczyłam w weekendowym seminarium poświęconym temu tematowi i pomyślałam, żeby w skrócie podzielić się z Wami tym, czego się dowiedziałam. A te wiadomości pozwoliły mi wreszcie znaleźć w miarę obiektywny sposób oceny tego, jak utrzymywane jest zwierzę.

Po pierwsze: czym się kierować w ocenie zwierzęcia? Po drugie: jakie "badania" przeprowadzać, żeby móc ocenić stan źwierzaka?

Otóż profesor Patric Bateson z Cambridge, który seminarium prowadził, określa stan zwierzęcia zadając pytanie: czy zwierzę cierpi? Pytanie może wydać się dziwne, ale zaręczam: zadanie go w taki sposób pozwala w naukowy (tj. sprawdzalny) sposób ocenić dobrostan pupila.

Aby odpowiedzieć na to pytanie, należy spojrzeć na naszego przyjaciela z trzech różnych perspektyw, które po krótce Wam opiszę.

1) Fizjologia, czyli po prostu stan zdrowotny. Można przeprowadzić ogólne badania (czy pies jest zdrowy?), można sprawdzać i kontrolować poziom hormonu stresu - koryzolu - we krwi lub w odchodach. Przewlekły stres może również do wygaszenia lub osłabienia układu immunologicznego. Są też efekty stresu możliwe do zaobserwowania na samych chromosomach - czyli w DNA!

2) Psychologia, czyli jak zwierzę podejmuje decyzje i jakie są jego preferencje. Woli się nie bawić? Jest strachliwe, nadpobudliwe? Profesor przytoczył ciekawe doświadczenie (przeprowadzone przez jego uczennicę): drozdy nauczono, że w miseczce pod wieczkiem białym znajdą smacznego robaczka, a pod wieczkiem czarnym znajdą robaczka gorzkiego i niesmacznego. Następnie wybrano dwie grupy drozdów: jedna przebywała w zwykłej, ciasnej, pustej klatce, druga w obszernej i urozmaiconej elementami przyrody. Każdego drozda przetestowano tak:
Wsadzono do odrębnej klatki i postawiono przed nim miseczkę z robaczkiem. 
Z tą różnicą, że wieczka pudełek testowych były różnych odcieni szarości...
TA-DA-DAAAA!!!
Okazało się, że drozdy trzymane w ciasnych klatkach znacznie rzadziej podejmowały ryzykowną decyzję, żeby spróbować robaka spod ciemniejszego wieczka, niż robiły to ptaszki z klatek obszernych! Czyli, słowem: smutne ptaszki bały się ryzykować, zadowolone ptaszki ryzykowały dużo częściej. A robaczki w teście zawsze były smaczne.

3) Etologia, czyli to, jak się zwierzę zachowuje. Czy przejawia obsesyjne zachowanie? Czy namolnie sika w miejscu, w którym nie powinno, chociaż było za to karane? Czy kradnie jedzenie? Goni za swoim ogonem? Oszczekuje cienie w ogrodzie? Wszystkie dziwne zachowania, szczególnie podszyte jakimś dziwnym podnieceniem, lub strachem/agresją, mogą świadczyć o tym, że coś jest nie w porządku

Patrząc za zwierzaka z tych trzech punktów, możemy stwierdzić, czy zwierzę cierpi. Jeżeli poziom kortyzolu  w badaniu kału wyszedł wysoki, pieseł ma podniesione ciśnienie, nie lubi i nie chce się bawić, a dzieci odgania kłapnięciem zębami, w dodatku namolnie pożera wszystkie zostawione w zasięgu kapcie: wiedz, że coś się dzieje. To może oznaczać, że odczuwa duży dyskomfort w tym, jak teraz żyje i że może cierpieć

Także, moi drodzy, obserwujcie uważnie swoje zwierzątka, żeby nie czynić im krzywdy w sposób nieświadomy! I bawcie się z nimi jak najwięcej =).

piątek, 7 marca 2014

Jak drzewa siorbią wodę: part II

W poprzednim odcinku wytłumaczyłam, że zasysając wodę przez słomkę nie można jej "podnieść" wyżej niż na 10 metrów (w pionie). Ciśnienie atmosferyczne jest za małe, aby wcisnąć słupek wody wyżej, a próżnia w powietrzu to za mało.

Próżnia, próżnia próżnia. Kojarzy się z próżnią w kosmosie. Próżnia to ciśnienie równe zero. Jednak ciśnienie może osiągać wartości niższe niż zero... lecz nie w powietrzu. To, co nazwalibyśmy sprężystością ciała stałego - np. gumki recepturki - odnosi się również do cieczy. Woda jest bardzo mało sprężysta, lecz na potrzeby drzew wystarcza. Na wysokości 100 metrów ciśnienie wody może przyjmować -15 atmosfer!

Jak drzewa zasysają wodę tak wysoko? Jest to aż trudne do uwierzenia, lecz przez parowanie. Z setek milionów mikroskopijnych porów na liściach odparowuje tak wiele cząsteczek wody, że osmotycznie jest ona wysysana z gleby i transportowana do najwyższych gałęzi. Ponieważ rozmiary porów niewielkie, ciśnienie atmosferyczne nie "wpycha" powietrza do wnętrza liścia - nie może ono pokonać napięcia powierzchniowego wody!

Dodatkowo pień drzewa, a dokładniej jego przewodząca część, czyli ksylem, składa się z wiązek zdrewniałych rurek wypełnionych wodą. Przypomnę teraz fakt, o którym wspominałam w poprzednim poście: woda o temperaturze pokojowej zacznie parować przy ciśnieniu bliskim zero. Słusznie w tym miejscu zapytacie: to jakim cudem nie paruje wewnątrz drzewa?

Odpowiedź jest ciekawa: ponieważ ksylem wypełniony jest wodą od początku życia, od momentu jak zaczyna powstawać. To jest kluczowa cecha, której istnienie już tłumaczę.

Do zmiany stanu skupienia potrzebna jest tzw. energia aktywacji. Żeby podgrzewana woda zaczęła parować (i parowała równomiernie w całej objętości), chemicy na całym świecie do swoich kolb i innych wrzucają porcelankę, na której powierzchni są bąbelki powietrza i inne drobne zanieczyszczenia. Samo to, że porcelanka zacznie poruszać się lub ogrzewać inaczej, niż woda, wywoła różnicę w energii pomiędzy cieczą a ciałem stałym (o ile dobrze to rozumiem). Ta mała "skaza" w wodzie wystarczy, aby kopnąć ją w kierunku parowania. Podobnie jest z zamarzaniem: na youtube można znaleźć niesamowite filmiki z przechłodzoną wodą, która ma temperaturę poniżej zera stopni Celcjusza i jest cieczą do momentu zetknięcia z innym przedmiotem. Tkanka przewodząca drzewa jest wypełniona wodą od zawsze, a do tego jest nią wypełniona idealnie, czyli nie ma w sobie pęcherzyków i innych zanieczyszczeń.

Podsumowując: drzewne potwory zaciągają wodę na wysokość 100 metrów, wytwarzając wewnątrz swych ciał, przez parowanie, ciśnienie osiągające -15 atmosfer. Woda utrzymuje płynny stan skupienia dzięki odpowiedniej budowie ksylemu zawierającego wiązki długich na cały pień rurek!

źródło:
Całą historię właściwie przetłumaczyłam z mojego ulubionego kanału Veritasium, a film o drzewach znajdziecie tu: http://youtu.be/BickMFHAZR0

środa, 5 marca 2014

Jak drzewa siorbią wodę?


Popatrzcie za okno - pewnie znajdziecie tam chociaż jedno z tych dziwnych, olbrzymich stworzeń.

Ja patrzę przez swoje szyby i widzę takie dwa. Jeden do brzoza, drugie to chyba klon jesionolistny - teraz trudno powiedzieć, bo wszystko jeszcze łyse.

Spójrzcie, jak olbrzymie są to organizmy. Ważą setki kilogramów, osiągają kilkanaście metrów wysokości: u mnie sięgają czwartego piętra - mają przynajmniej 15 metrów.


Co w tym dziwnego, zapytacie. A jak zareagujecie, jeśli powiem, że najdłuższa pionowa słomka, przez jaką można napić się ulubionego napoju, nie może mieć więcej niż 10 metrów? Co mam na myśli? To, że nie udałoby mi się wessać przez słomkę wody ze szklanki, gdyby ta stała na chodniku pod blokiem, a ja wystawała przez okno z czwartego piętra. To jak to jest możliwe, że drzewa rosną nie tylko wyżej, niż 10 metrów, ale osiągają rozmiary amerykańskich kilkuset metrowych sekwoi? 

Po pierwsze: skąd wiemy, że nie możemy wciągnąć wody przez słomkę wyżej niż na 10 metrów? Oczywiście za tym swoi fizyka, a dokładniej: ciśnienie atmosferyczne. Spójrzmy na powietrze tak, jak fizycy: to nie jest jakiś tam stan gazowy jakichś tam związków chemicznych, ale to ocean rozrzedzonego płynu. Dlatego wiry w powstające w powietrzu i w wodzie nie tylko wyglądają tak samo, ale w gruncie rzeczy to takie same zjawiska, w dwóch ośrodkach o różnej gęstości. 

Teraz spójrzmy na szklankę z wodą. W celach naukowych nalałam do swojej trochę H2O. Jeżeli ze szklanki odpompowałabym powietrze (zmniejszyła ciśnienie), woda zaczęłaby przechodzić w stan lotny: można powiedzieć, że gotowałaby się w niższej temperaturze.

A teraz wsadzam słomkę do szklanki z wodą i wciągam trochę płynu do ust. HA! Widzicie? zupełnie jak pompa próżniowa, może z tą różnicą, że nie wytwarzam próżni, ale małe podciśnienie. Pamiętacie dlaczego wieją wiatry? Bo w dwóch miejscach oddalonych od siebie pojawia się różnica ciśnienia: gdzieś jest trochę "mniej" powietrza - a ruch powietrza to ciśnienie wyrównuje. Dlatego, gdy w ustach (połączonych słomką ze szklanką) wytworzę podciśnienie, to zgodnie z zasadami fizyki, woda musi się "przesunąć", aby różnicę wyrównać. Innymi słowy: jak w ustach pojawia się niższe ciśnienie, to ciśnienie atmosferyczne, wciąż naciskając na powierzchnię wody w szklance, przepchnie ciecz przez słomkę do moich ust!

I z tej właściwości picia przez słomkę wynikają jej ograniczenia długościowe. Aby wytworzyć siłę ssącą (nakłonić atmosferę do wciskania wody w słomkę) wystarczającą do wciągnięcia cieczy na wysokość 10 metrów, należy wytworzyć... próżnię. Próżnia dla gazów oznacza brak ciśnienia, czyli ciśnienie równe zero. Pamiętacie, co się dzieje z wodą w próżni...?

Próbując napić się wody z parteru będąc na 4 piętrze, nie tylko bardzo bym się zmęczyła, ale i wcale nie ugasiłabym pragnienia. 

To w jaki sposób drzewa zasysają wodę na tak olbrzymie wysokości, skoro powinna ona parować? Jak wytwarzają ciśnienie tak niskie, aby zassać wodę nawet na 100 metrów?

Kolejne etapy odpowiedzi postanowiłam podzielić na kilka kolejnych wpisów. Dlaczego, zapytacie? Nie tylko po to, aby rozbudzić waszą ciekawość i podsycić ją niecierpliwością. Gdy zaczęłam pisać tego posta, nie wiedziałam, ile rzeczy będę chciała po drodze wytłumaczyć - a jest ich trochę, a nie chcąc was zanudzić (polecam artykuł Jacka Dukaja, "Za długie, nie przeczytam") ani opuścić czegoś ważnego, jestem wręcz zmuszona podzielić całość na mniejsze kęsy.

poniedziałek, 3 marca 2014

Psy czy Koty?

Wiadomo, że pies to nie kot i na odwrót. Psy to nasi wielcy niewolnicy-przyjaciele, a koty tak na prawdę trzymają kontrolę nad naszą cywilizacją. 

Psy i koty również różnią się tym, co jedzą: psy (tak jak ich wilcy kuzynowie) uzupełniają mięsko w diecie różnymi roślinnymi dodatkami: lubią jeść marchew, ziemniaki, owoce, czekoladę (JEST NIEZDROWA DLA PSÓW!), chleb tostowy, stare szmaty, papier toaletowy, nasze buty... 

Koty nie tylko są wybredne w doborze jedzenia (musi być świeże, podane najlepiej z kawiorem przez grupę niewolników). Wiadomo, jak trudno kotu ukryć lekarstwo w jedzeniu - wygląda na to, że ich zmysł smaku jest w jakiś sposób wyczulony na "złe" jedzenie i nie ruszą rzeczy, która smakuje im dziwnie. But my point is somewhere else: zajrzyjcie i porównajcie skład karmy suchej dla kota i psa. Kocie żarełko zawiera nawet 90% białka zwierzęcego, gdy w psiej karmie jest go znacznie mniej (60-70%).

Jest też potężna różnica w tym, jak są zbudowane pyszczki i języki tych dwóch zwierzaków.
Koci pysk jest krótki. Policzki są nieduże, przylegające do zębów, niezbyt rozciągliwe... szpara ust (tak się anatomicznie to nazywa) jest długa i sięga zębów trzonowych - co jest charakterystyczne dla drapieżników, którzy przecież muszą poszatkować swoimi zębami mięso przed pożarciem, a "długie" policzki by w tym przeszkadzały (np. końska szpara ust pokazuje tylko siekacze). 
Psi pysk jest długi - a policzki wiadomo, jak są długie i obślinione. Ich stopień obślinienia zależy od rasy (psy w typie "wilkowatym" mają pyski zamknięte, nieśliniące, mastiffy - wręcz przeciwnie), jednak szpara ust odznacza się większą plastycznością. Spójrzcie na te zdjęcia:





Psia mimika wymaga rozciągania i kurczenia policzków - koty też mogą to robić, ale w znacznie ograniczonym stopniu. 

Dobrze, po tej całej pisaninie czas wreszcie na film, który jest po prostu super! Próbuje on odpowiedzieć na pytanie: Kto pije lepiej - pies czy kot? Filmik jest w slow motion, więc oglądanie go to czysta frajda. Patrzcie!


Źródła zdjęć:
http://3rdbillion.net/2014/01/wolf/ - pierwsze dwa zdjęcia

http://www.wolfworlds.com/wp-content/uploads/Aggressive_Wolf_600.jpg